Grand Theft Auto 4 [X360, PS3]

Ile jest cukru w cukrze? A ile detali w GTA4? Na pierwsze pytanie ciężko odpowiedzieć a co dopiero na drugie. Użytkownicy PlayStation 3 i Xboxa 360 mogą od niedawna sami sprawdzić czy wycieczka do Liberty City naprawdę była warta tak gigantycznego oczekiwania.

Zresztą kogo ja chcę oszukać, hype na GTA4 urósł do tego stopnia, że wywiera presję praktycznie na każdym graczu by sprawdził tą produkcję. Bo jak niby być traktowanym poważnie, nie mając na swym koncie ukończonego takiego tytułu? Przynajmniej takie wrażenie wywiera na mnie ten cały szum, ciśnienie jest ogromne. Czy naprawdę Rockstar dał rade do tego stopnia? Raczej tak, drodzy państwo.

Big City Life

Czego by nie napisać – wrażenie jakie robią ulice LC jest niepowtarzalne. Zacznijmy od tego co zapewne bolało (no może ‘upierdliwie szczypało’) każdego z nas, przy poprzednich częściach GTA: grafiki. Był to element niewątpliwie kulejący, zwłaszcza w stosunku do reszty składowych serii. Teraz można śmiało zapomnieć o narzekaniu. Tekstury pokrywające budynki i asfalt to pierwsza liga, modele samochodów wyglądają rewelacyjnie i niszczą się rewelacyjnie. Ulice pełne są koszy na śmieci, hydrantów, lamp, przystanków autobusowych, skrzynek na listy, ludzi, śmieci – najzwyczajniej wszystkiego co można spotkać na ulicy. Dochodzą do tego zmienne efekty atmosferyczne, dynamiczne oświetlenie, piękna woda, niezły ogień i silnik który liczy fizykę każdego przedmiotu – Euphoria. A trzeba przyznać, że liczy jak matematyk – noblista po dzbanku kawy, nie spodziewałem się aż takiej rewelacji. By zobaczyć jego potęgę wystarczy choćby rzucić gdziekolwiek granat (polecam zatłoczone skrzyżowanie hehe), gwarantuje że zarówno ludzi, pojazdy jak i cokolwiek w jego zasięgu wręcz cudnie wysadzi na cztery wiatry. Ogólna demolka, przewracanie czegokolwiek, czy wypadki wyglądają jak milion dolarów. Gdy zobaczyłem co się stało z Niko (główny bohater gry), którym jechałem na motorze, po konkretniej czołówce z taksówką, nie mogłem w to uwierzyć. Leciał jak pajacyk wystrzelony z armaty. Wszystkie postaci w grze, też są zbudowane z nie pozwalającej narzekać ilości polygonów.
Żeby bez żalu zamknąć temat wizualiów wspomnę jeszcze o różnorodność ludzi na ulicach, ich skłonności do rozmów, zabawy komórką, posiedzenia na ławeczce… tworzą świetne tło dla poczynań gracza. Gracza który kręci się wokół dzielnic wszelakich. Mamy okazję podziwiać zarówno stare kamienice, bloki, zapuszczone osiedla, jak i śliczne ‘nowobogackie’ przedmieścia i oczywiście wieżowce, mosty, siedziby wielkich firm. To przecież cyfrowe odbicie Nowego Jorku! Myślę, że wielkomiejski klimat, GTA4 chwyci absolutnie każdego, nawet najtwardsi wymiękną przy co niektórych smaczkach. Warto brnąć w tę grę, tylko po to by dojść do misji z helikopterem, zobaczyć panoramę Liberty City z najwyższej wysokości i najzwyczajniej w świecie… odlecieć 😉

Ważna wiadomość, dla nie posiadających telewizora zdolnego wyświetlać obraz w HD – taki brak w niczym to nie przeszkadza. Pograłem naprawdę sporo i w HD i w SD, i przyznam że pod ‘kineskopowce’ gra została świetnie przystosowana. Można śmiało wyrzucić z głowy myśli typu „eee nie pogram sobie, na konsolkę wziąłbym jeszcze pieniądze ale na telewizor już nie da rady” – nic bardziej mylnego. Ludzie, telewizorem można się będzie śmiało martwić, po ukończeniu ‘czwórki’.

Kalinka Kalinka…

Cały słowiański świat dumny być powinien, z przydzielenia głównej roli, w najgorętszej grze tego roku (a jak nie, to na pewno największej) naszemu bratu – Niko. Gość jest naprawdę spoko. Nie ma może zbyt odkrywczego charakteru, jednak każdy lubi postaci, które mimo bycia na zlecenie grubych ryb, potrafią im porządnie dogadać, i mieć je głęboko w ptaszku.
Grę zaczynamy obserwując go przybywającego do Ameryki, na zaproszenie kuzyna, któremu ponoć udało się zrealizować ‘amerykański sen’. Nic bardziej mylnego, dzięki niemu Niko zamiast zacząć nowe życie, znów wpadnie w towarzystwo działające jak najbardziej nielegalnie. Od jednego kontaktu do drugiego i nawet nie wiemy kiedy, stajemy się rozchwytywanym bałkańskim asasynem numer jeden. Intensywność gry jest co chwilę podbijana, przez ciągłe telefony (komórka odgrywa sporą rolę, świetnie wkomponowany gadżet). Jadąc realizować jedno zadanie, odzywa się do nas już ktoś następny, potem przekazując nasz numer jeszcze dalej. Przez większość czasu możemy w jednym momencie wybierać przynajmniej między trzema misjami.
A owe misje mamy przyjemność realizować dla prawdziwych dzięciołów. Może bez przesady, jednak bardzo mało person, które spotkałem wzbudziło moją sympatię. To dobrze, bo niewątpliwie czwórka idzie w stronę mocnego, gangsterskiego kina. Pełnego szemranych typów, oraz bezwzględnych i wyniszczonych szefów mafii. Poprzednie części były bardzo komiksowe, teraz nadszedł czas na bardziej realistyczne potraktowanie tematu, a w tych środowiskach to wątpię by pracownicy kochali swych zleceniodawców. Są anty-sympatyczni, ale to nie tak źle.

Będąc szczerym za bardzo się typy osobowości postaci w grze nie zmieniły. GTA to pozycje tak ogromne, że przewertowały chyba wszystkie możliwe pomysły na wykorzystanie bandziora o danym charakterze. Trudno jest się czwórce na tym polu jakoś wybić. Choć jak już wspomniałem, świetnie udało się wzbudzanie niechęci do największych szych, gracz nie ma dzięki temu problemu by polubić Niko, który także za nimi nie przepada. Reszta bohaterów też oczywiście daje rade, tylko tak jak mówiłem, w tej czy innej formie, już się wiecznie zjarany ziomek, klnący boss, czy uber-pozer we wcześniejszych częściach pojawiali.

Reżyseria każdej wstawki i voice acting to poziom bezsprzecznie najwyższy. Ruchy ust, gestykulacja, barwa głosu, cała ‘aktorska’ część gry nie ma słabych punktów. Scenariusz stara się ładnie wszystko łączyć i w większości przypadków mu się udaje. Ogólnie rzecz ujmując, kolesie z Rockstar wykonali ponownie ogrom pracy na swym stałym poziomie, choć na tle reszty serii fabularnie nie dali rady się wybić. I gdyby nie naprawdę rewelacyjna końcówka, oraz motyw z irlandzkimi braćmi to bym jakoś szczególnie nie miał czego z tej historii wspominać.
Scenarzystom najlepiej wyszły komiczne motywy, w tym są mistrzami i przestawienie GTA na poważniejsze tory, mi to tylko udowodniło –jajcarska otoczka bardziej pasuje do tej serii.

Listen to your heart

Muzycznie jest najlepiej jak się dało. Stacje radiowe grają poszczególne gatunki, tak by każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Pełne są też wszelakich dziwnych (chorych) reklam, wywiadów i wiadomości. Jadąc po mieście, parę razy usłyszałem takie rewelacje, że ze śmiechu, zjechałem na chodnik trochę terroru zasiać. Zarówno wybór piosenek, jak i dialogi, wypadają wyśmienicie. Zawarto nawet stację grającą hity z naszej części europy (niestety nikt z Polaków się nie załapał, Krzysztof Krawczyk czuje się zapewne niepocieszony). Myślałem, że Rockstar podejdzie prześmiewczo do muzycznej twórczości Słowian wrzucając jakieś disco-polowe szlagiery, a tu się okazało, że pojawiły się piosenki za które nie ma co się wstydzić. Miło, że nie brnęli w stereotypowe ujęcie tematu. Bardzo miło.

Radio nie jest jedynym medium umilającym zabawę z Wielką Kradzieżą Aut. Zadbano także o programy telewizyjne. Nie wiem jak to określić, ale ta bardzo mała przecież rzecz, absolutnie zbędna, jest świetnym patentem. Jako odskocznia, od całkowicie debilnej, nie śmiesznej polskiej telewizji, mogę śmiało polecić tą z GTA4. Co prawda, zbyt dużo audycji się na płytce nie zmieściło, ale te które są mają potężną moc rozśmieszania.
Całkowicie pojechanym pomysłem było wrzucenie do gry… Internetu. Niko może odwiedzać kafejki, zakłada tam swoje konto mailowe (spływają na nie dodatkowe zadania, od niektórych postaci). Oczywiście otrzymuje na nie spam i wiadomości od kuzyna. Możemy tez wejść na sieć pooglądać oferty sprzedaży samochodów, poczytać informacje (po co większych zadymach, jest reportaż z naszych akcji!), lub najzwyczajniej sprawdzać poszczególne stronki, czy szukać życiowej partnerki. Kopalnia dobrego humoru, kolejnych nawiązań do popkultury, smaczków i naprawdę dorosłych treści. Jest co czytać. Ściąganie dzwonków i motywów na komórkę, jest chyba oczywiste, prawda?

Temat telefonu, wraca i wraca… w sumie trudno się dziwić, bo nie dość że to główne narzędzie napędzające akcję gry, to jeszcze służy do najzwyklejszych spotkań towarzyskich. O każdej porze dnia możemy zadzwonić do osób z listy, wybierając to czy chcemy iść się napić, obejrzeć streptease, zagrać w rzutki czy w kręgle. Z kobietami też idzie łatwiej niż w San Andreas, zamiast zapisywać sobie gdzieś na karteczkach pory w których ‘przyjmują’ teraz najzwyczajniej dzwonimy i pytamy się czy mają czas.

Rozwijanie kolejnych znajomości, zatrzymanie się na ulicy by zjeść hot-doga, szukanie określonych fur (misje poboczne: kradniemy i wywózka), wizyty w sklepach z odzieżą, słuchanie radia, oglądanie telewizyjnych show, granie w mini gry (elegancki bilard, automaty) podbijają stanowczo wrażenia z przechadzania się po Liberty City.

Wielu się głowi, jak się to robi?

A robi się to tak… ekhem, po kolei: By w ogóle zacząć misję, należy najpierw ją, co logiczne, otrzymać. Dotarcie do zleceniodawcy to podstawa, rzadko komu się będzie chciało podróżować pociągiem czy taksówką, wybór pada więc na najprzyjemniejszą, tytułową opcję – kradzież auta. Akcja przebiega, jak zwykle: wciskamy jeden przycisk i Niko ochoczo wyprasza, kierowcę z samochodu, grożąc bronią, kopiąc czy wyrzucając go za szmaty, nie ważne, liczy się efekt, Machiavelli byłby dumny. Gdy chcemy skorzystać z zaparkowanego wozu sprawdzamy najpierw czy drzwi nie są otwarte (a przeważnie nie są), potem następuje wybicie szyby i odpalanie silnika. Sterowanie spełnia oczywiście next-genowe standardy, spusty na padzie obsługują gaz i hamulec. Wszystko jest bardzo czułe, a fizyka prowadzonego wozu, mimo iż na początku sprawia sporo problemów– sprawdza się znakomicie. Poślizgi, nadsterowność, palenie gumy, są dużo częstsze niż w poprzednich odsłonach. Teraz naprawdę należy się skupić, by miarodajnie dodawać/odejmować gazu, czysto wchodzić w łuki i operować ręcznym. W pierwszych momentach gry pościgi mogą wydawać się dość trudne, jednak po przestawieniu się na ten model jazdy, wypadają strasznie miodnie, wymagają po prostu więcej umiejętności od grającego.
Gdy dojeżdżamy w końcu do osoby, która ma dla nas robotę oglądamy elegancką scenkę i… jedziemy w wyznaczone miejsce a tam: musimy kogoś zabić/wszystkich zabić, kogoś gonić/przed kimś uciekać, ewentualnie zabić wszystkich i uciekać, lub zabić prawie wszystkich i kogoś gonić. Niestety ani trochę nie przesadzam – wszystko opiera się na tym schemacie, GTA4 nie oferuje absolutnie ŻADNEGO typu nowych misji. Gra wymusza by w kółko jechać w wyznaczony punkt po misje, potem w następny by ją wykonać, i znowu po zlecenie…Wszystko sprowadza się do trzech opcji: wybić/gonić/uciec.

Nie mogę pojąć jak dopieszczając maksymalnie wszelkie inne, poboczne przecież, elementy gry, ekipa Rockstar nie zadbała o urozmaicenie głównego trybu czwórki. Jakby tego było mało, nie ma znanych z poprzedniej generacji: rabunków, stealh kill’i, czy walk gangów. Zamiast je rozwijać najzwyczajniej je usunięto. To nie jedyny krok wstecz względem San Andreas, możecie zapomnieć o tuningowaniu fury, tańczeniu na disco, lataniu z gaśnicą, wizytach u fryzjera, na siłowni (w ogóle WSZYSTKIE statystyki znikły, Niko nie będzie mógł na przykład biegać z dwoma Uzikami w rękach), nie będzie robienia prawa jazdy, latania samolotami, spadania ze spadochronu, zakupu nieruchomości, ech… nawet rowerów nie ma w Liberty City. Jakichkolwiek terenów ‘roślinnych’, wsi etc. również się pozbyto. Dość makabryczna wyliczanka braków prawda? Osobiście liczyłem na rozwinięcie walk gangów (dowodzenie oddziałami etc.). Tak samo jak na ewolucję motywu z okradaniem domów, możliwości dawania łapówek, zabawy w akty wandalizmu, podpalenia, przechodzenia misji na parę sposobów (no to można, ale naprawdę w paru przypadkach), rozwiązywania konfliktów inaczej niż siłą (np. przez zdobywanie dowodów do szantażu) i niczego takiego nie ujrzałem. Cały czas GTA rozbija się o krążenie po mapie, by podjechać w dane miejsce i wytłuc przeciwników z karabinu… potem znowu to samo, to samo, pościg za kimś, znowu trzeba ludzi wytłuc, uciekamy przed kimś, uciekamy, wytłuczemy kogoś, pościg, pościg… i tak do napisów końcowych. O rewolucji a nawet o drobnym postępie nie ma mowy – czasem miałem wrażenie jakbym grał w GTA3 z nową grafiką, fizyką i ulepszonym systemem wymiany ognia, bo nic innego się właściwie nie zmieniło.

Houston, we have a problem

Mimo to w większości te ‘powtarzalne’ misje wykonuje się naprawdę przyjemnie. Sterowanie i rozwiązania gameplayu nadają grze nad wyraz dużo świeżości. To ratuje GTA4. Możemy teraz przylegać do ścian, w modnym stylu, a’la Gears of War. Wbiegamy do pomieszczenia pełnego przeciwników i tak od ściany do stołu, od stołu do kanapy, od kanapy do murku co chwilę wychylamy się by sprzedać któremuś z nich solidną porcję ołowiu na klatkę piersiową. Możemy też strzelać, wystawiając samą rękę z bronią, nie narażając Niko na obrażenia – bardzo przydatne w obliczu dużej przewagi liczebnej wroga. Niemal jak w taktycznych shooterach należy torować sobie drogę krok po kroku, a zginąć można od jednej celnej serii. W tym elemencie poczyniono akurat spory krok naprzód, morduje się z prawdziwą przyjemnością.

Jeszcze wspomnę o granacie, bo warto, w żadnej grze mi się tak przyjemnie nim nie rzucało 😉 Naprawdę, przydatna zabawka, dzięki której można zobaczyć jak świetnie działa silnik Euphoria. Schować się w klubie, wyczekać aż wrogowie zaczną się wychylać i wyrzucić na środek granat to sprawa zdecydowanie warta zobaczenia, milusio rozwieje ich po ścianach. Każda zadyma daje zupełnie nowe wrażenia, architektura miejscówek w których prowadzimy ostry ostrzał pozwala na konkretną zabawę z szukaniem zasłon, tak by znaleźć pozycję do ściągnięcia co bardziej upierdliwych oponentów.
Jednak i w tej, świeżutkiej rozwałce znajdzie się jakiś archaizm – otóż przeciwnicy, tak jak lata temu, we wszystkich misjach zachowują się ciągle tak samo, przy każdym podejściu stoją w tych samych miejscach etc. Można było o to choć troszkę zadbać, bo ułatwia to i tak już łatwą grę.

Poziom trudności, jest chyba najbardziej przyjazny dla ‘nowych’ z całej serii. Brak chorych czasówek, dość bezproblemowe pościgi, policji uciec też jest bardzo prosto (wystarczy wyjechać poza strefę zaznaczoną na radarze), a gdy jesteśmy pod mocnym ostrzałem wystarczy dobrze rzucić granatem – wszystko załatwi…
Szczerze jednak nie brakuje mi ani trochę ciągłego powtarzania wykręconych misji z poprzednich części i najzwyczajniej w świecie wolę wygrywać niż przegrywać. Mogłoby być lekko ciężej, ale takie rozwiązanie nadaje dynamiki grze, nie ma niepotrzebnych przestojów, czy napadów frustracji (jest jakieś 5 zadań, przy których można troszkę się przystopować).
GTA4 (tryb główny) jest do łyknięcia poniżej 30 godzin, dostajemy za to achievementa (ja ukończyłem w… 30 h 17 minut -_- i go nie dostałem, shit happends), to wynik średni na tle serii, ale w zalewie dzisiejszych króciutkich pozycji bardzo dobry. To lepiej, że tak szybko można ją ukończyć, bo ciągłe wykonywanie misji wg trzech znanych od lat schematów, potrafi znużyć. Kto wie czy gdyby gra była dłuższa, bym jej nie porzucił.

Otoczony oceanem wielkomiejskiej wibracji

Do samej premiery zastanawiano się jak wypadnie sprawa pop-upu (dorysowywanie się elementów tła) i spadków framerate (czyli, czy gra będzie ciąć). Nie wiem jak Ci magicy to zrobili, ale te problemy praktycznie nie występują. Przez wszystkie godziny spędzone w Liberty City spadek animacji odnotowałem może z trzy razy a pop-up w paru miejscach był dość wyraźny, mimo to na tyle rzadki, że można śmiało o nim zapomnieć. Technicznie, jest to mistrzostwo świata.
Pytanie tylko czy taki kontrast, wiekowej już mechaniki z doskonałym, prawdziwie next-gen’owym silnikiem gry daje hit? Jak najbardziej – wszyscy fani na pewno zaspokoją w końcu głód na kolejne rozboje, który od 4 lat (premiera San Andreas) nie daje im spokoju. A nowi w temacie z miejsca zakochają się w ‘żyjącym’ mieście i natężeniu rozwałki. GTA4 to gigantyczny teren rozgrywki, dla każdego gracza lubiącego konkretną dawkę akcji doprawionej ciekawym scenariuszem.
Tylko dla mnie, jest tu za dużo mydlenia oczu – owszem czytanie o tych wszystkich smaczkach; telewizji, radiu, Internecie, komórce, rozpala wyobraźnię, jednak na główny tryb gry mają one minimalny wpływ. Fajnie, że przechodnie gadają przez swe telefony, chodzą z kubkiem kawy, który możemy im wytrącić, bilboardy przepełnione są humorystycznymi watkami, przejechane hydranty pięknie tryskają wodą a po pijaku jeździ się strasznie ‘nie równo’ 😉 jednak naprawdę, zamieniłbym te wszystkie cudeńka na nowości w gameplayu, większe niż możliwość korzystania z zasłon przy ostrzale. Wymieniłbym to na to żeby przechodzenie GTA4 robiło tak samo rewelacyjne wrażenie jak wyłapywanie tych malutkich detali z drugiego planu gry. Owszem, tworzą one mocny klimat, tylko czy na PS2 nie było ich w podobnej ilości? Czy nie za dużo spraw usunięto z poprzednich części ? Jedno oczko niżej, w ocenie musi za to polecieć.

Dla maniaków i ludzi chcących skończyć grę na 100% będzie to wyzwanie na naprawdę masę czasu. Tacy osobnicy będą się bawić pewnie i grubo ponad 100 godzin, mi wystarczyło 35 i jakoś nie mam ochoty dalej grać. Nie rozumiem czemu mam biegać po tak gigantycznej metropolii tylko po to by znaleźć 200 gołębi, lub jeździć na spotkania z zero-jedynkowymi przyjaciółmi. Grać z nimi w cyfrowy bilard, rzutki, kręgle by nabić wskaźnik przyjaźni między nami (potrzebne do ukończenia na maksa gry), jak mógłbym w tym samym czasie robić to w realnym świecie. Po co robić dodatkowe misje, za ekstra pieniądze, skoro nie ma ich na co ich wydawać (wspomniany brak nieruchomości do zakupu i prowadzenia własnego interesu). Mi to nie potrzebne, dla mnie zawsze liczy się główny tryb gry, a ten niczym nie zaskakuje. Nie widzę potrzeby robienia w GTA tego co mógłbym w rzeczywistości robić.
Minusik leci, za porzucenie tak wielu elementów, wprowadzonych w San Andreas, chyba nie na to czekaliśmy? Za to czekanie na kolejną końską dawkę krążenia po mieście, morderstw i rozbojów się opłaciło – tego dostaliśmy pełno. W starym stylu z nową oprawą, ale pełno. Nie wyobrażam sobie, żeby gracze głodni gangsterki przeoczyli ten tytuł.

PS trybu multiplayer z powodów niezależnych (brak Live!) nie mogłem omówić.

PS2 Sporo szczegółów gry opisałem w swej pierwszej i drugiej relacji z GTA IV, tu starałem się ich nie powtarzać.

PS3 szczerze wolę San Andreas.

cascad

10 uwag do wpisu “Grand Theft Auto 4 [X360, PS3]

  1. A ja wiedziałem przed premierą, co wystawi Arek, bo mi powiedział!
    A tak poważnie, fachowa recenzja. Trzeźwe oko Arka, który Dżi Ti Ej nigdy nie darzył większą sympatią, tym bardziej cieszy wysoka nota w oceniaczce. A teraz masz ode mnie baty, bo przez Ciebie przerwałem naukę na jutrzejszą maturę z polaka.

  2. Ała. Nie mów, że taki krok wstecz względem San Andreas? ;x Heh, zamiast się zajmować urozmaiceniami głównego wątku to zaczęli się bawić w dzwonki, TV itepe.. obawiałem się tego. No cóż, kasy na konsolę nie mam, ale jak wyjdzie na PC i tak zapewne zagram.

  3. Zupełnie się nie zgadzam, choć w grę jeszcze nie grałem. Ale czy brak tych simowych elementów z SA to minus?… I pewnie gdybyś przetestował MP ocena byłaby wyższa ;]

  4. Ocena słuszna, acz gdybyś zagrał w multi była by pewnie wyższa 😉

    Mnie najbardziej w nowym GTA boli to, że nie ma już posesji do kupienia 😦 właśnie dostałem archievementa za zdobycie 0,5 miliona dolców i zwyczajnie nie mam co z tą kasą zrobić 😦

    A brak simowych elementów z SA jest moim zdaniem na plus, nie zapomnę mojej irytacji gdy musiałem 30 minut spędzić pod wodą bo jedna z misji fabularnych wymagała odpowiednio wysokiej statystki…ARRR!

  5. „A brak simowych elementów z SA jest moim zdaniem na plus, nie zapomnę mojej irytacji gdy musiałem 30 minut spędzić pod wodą bo jedna z misji fabularnych wymagała odpowiednio wysokiej statystki…ARRR!” zrobiony w piekle, dokładnie :]

  6. ach panowie, dlatego liczyłem na ewolucję tego motywu. Tak by obyło się bez nabijania statystyk na potrzebe konkretnej misji. A tak Rockstar najzwyczajniej je wyrzucił, bo po co się męczyć z jakimś rozbudowanym systemem…

    I bez przesady z tą ‚simowatością’ SA, wspomniana przez was misja była jedyną do której potrzeba było mieć okreslone statystyki CJ’a. Dobrze by było gdyby Niko coraz lepiej władał naszą ulubioną bronią, czy też uczył się nowych ciosów. R* mógł ten element wprowadzić w nową erę, ale mu się nie chciało, tak samo jak i wrzucać czegoś nowego do misji.

  7. „że ze śmiechu, zjechałem na chodnik trochę terroru zasiać”

    Imo zasiać trochę terroru brzmi lepiej niż trochę terroru zasiać . Parę razu już spotkałem się z czymś takim w twoich tekstach . Robisz to celowo ? ( nie wiem jakiś element stylistyczny 😉 ) .
    Poza tym miło mi się czytało .

Dodaj komentarz