Uwielbiam gry muzyczne… – recenzja Guitar Hero 3: Legends of Rock

Stali bywalcy tego community bloga zapewne pamiętają tekst Cascada, w którym to autor narzekał na rosnącą popularność gier muzycznych i bojkotował ich ideę. Szczególnie dostało się Guitar Hero – jako człowiek, który spędził miło masę czasu bawiąc się w legendę rock’a nie mogłem przejść obojętnie wobec zarzutu, jakoby Guitar Hero było „bezmyślną rozgrywką”. Mimo że w Listopadzie będzie rok od premiery tej części gry, postanowiłem ją zrecenzować, co by Cascada, jak i Ciebie, drogi czytelniku zachęcić do chwycenia plastikowej gitary i wyzwolenia w sobie gwiazdy na miarę Jimi’ego Hendrixa czy Slash’a.


What the hell is this?!

Sama idea gry zmusza nas do cofnięcia się do roku 1998 – wtedy to właśnie ukazał się Guitar Freaks. Była to pierwsza „gra”, założeniem której było wciskanie kolorowych przycisków w rytm muzyki. Tytuł nie cieszył się jednak zbytnią popularnością, zatrzymując się konkretniej w KKW. Mimo wszystko odcisnął znaczący ślad w historii tego typu gier, powstał, by ewoluować do rewolucji jaką jest obecnie Guitar Hero.

Szybkim skokiem wracamy do czasów obecnych. W nasze posiadanie trafia egzemplarz gry – od razu odradzam kupowanie samej płytki, bo gra na padzie nie jest nawet najmniejszą namiastką frajdy, jaka płynie z dzierżenia w dłoniach imitacji gitary. Choć wymaga to wydania tych 3 stówek, dla amatora gry na gitarze nie będzie to wydatek, który będzie żałował. Ale do rzeczy – gdy gra już znajduje się w czytniku konsoli, a w naszych łapkach znajduje się plastikowe wiosło (które od tej części jest bezprzewodowe, warto dodać), przystępujemy do gry. Ta nie zmieniła się od czasów pionierskiego Guitar Freaks – na „głównym planie” znajduje się pionowy gryf, a na nim 5 kolorów odpowiadających kolejno przyciskom na gryfie plastikowym. W tle słyszymy piosenkę, struny na gryfie lecą w dół ekranu, a na nich dane kolory. W momencie, gdy kolor najedzie na przezroczyste kółeczko (których jest 5), musimy nacisnąć przycisk na plastikowej gitarze i pociągnąć „strunę”. Choć brzmi to dość kuriozalnie i trudno, każdy opanuje to już po krótkim obcowaniu z GH.


Oprawa graficzna jest tu oczywiście drugorzędna – gryf zasłaniający ¾ ekranu sprawia że skupiamy się wyłącznie na nim. Choć miło że w tle widzimy inscenizację koncertu, z naciskiem na ukazanie „nas” wklepujących poszczególne taby na progach gryfu, wokalistę, którego ruch warg nawet zgrywa się ze słyszanym wokalem i tłum „klonów” podskakujących do naszych genialnych solówek, lub wygwizdujących gdy dajemy ciała i nie trafiamy w kolory.

Nie jest to miejsce na domysły, czemu Guitar Freaks nie odniósł sukcesu, a Guitar Hero bije rekordy popularności i zawiera kontrakty z największymi gwiazdami muzyki. Gra cierpiała na brak kawałków typowo mainstream’owych, popularnych gdzieś dalej niż tylko w Japonii. W Guitar Hero sprawa ma się o wiele lepiej: w każdej części znajdujemy największe hity, utwory nowe, jak i te nieśmiertelne od niepamiętnych lat. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.

W tej odsłonie nie jest inaczej. Starsi wiekiem gracze z łezką w oku zagrają utwory KISS, The Scorpions, Pearl Jam, Aerosmith czy Black Sabath. Nieco młodszych zainteresuje wciąż żywa Metallica, Slipknot, Disturbed czy typowo „studencki” Weezer.

Odkrycie szlagierów w.w. zespołów wymaga od nas rozpoczęcia trybu kariery, w którym początkowo musimy przebić się przez kawałki mniej popularnych wykonawców, co nie znaczy że gorszych. Umieszczenie tych najlepszych na samym końcu jest celowym zabiegiem, co by gra nam się na starcie nie znudziła i automatycznie motywuje to do przejścia całej kariery. Utwory w poszczególnych etapach są jednak bardzo dobrze dobrane, znane każdemu piosenki przeplatają się z typowymi „zapychaczami”, gra ani przez chwilę nie traci na miodności, a my wciąż łapiemy co raz to wyższego skilla, by móc uraczyć się wisienką na torcie, jaką jest chociażby „One” Metallici czy „Through the Fire and Flames” Dragonforce (kawałek – legenda ze względu na swój chory wręcz poziom trudności):

Wspomniany tryb kariery (single czy co-op) oferuje nam 4 poziomy trudności – Easy, w którym do gry wykorzystujemy tylko 3 pierwsze przyciski plastikowego wiosła, Medium, w którym delikatnie wzrasta tempo i dochodzi jeszcze jeden przycisk oraz Hard i Expert – obydwa jak sama nazwa wskazuje to wyższa jazda bez trzymanki, w trakcie której posługujemy się wszystkimi dostępnymi przyciskami, a tempo (szczególnie na Expert) bywa mordercze.

Herman Li (gitarzysta Dragonforce) po sesji z grą stwierdził że „odgrywanie” utworów w Guitar Hero na Expert jest o wiele trudniejsze od gry na prawdziwym instrumencie! Nie przeszkadza to jednak zapaleńcom (tudzież totalnym no-life’om) wykręcania bajońskich wyników i masterowania danych utworów na 100%. Sick? Owszem, ale rozsądnym graczom podchodzącym z dystansem do swego hobby to nie grozi.

W grze nie zabrakło typowych pierdółek, w które chociażby wymienieni ludzie pozbawieni prawdziwego życia wsiąkną na kolejne godziny: za każdy zagrany utwór dostajemy wirtualne dolce (ta, wiem co myślicie: „no nie mów, a ja myślałem że prawdziwe?!” ale gwoli ścisłości ;]) – oczywiście im bardziej bliski perfekcji set tym takowych na naszym koncie pojawia się więcej. I tak w pocie czoła uzbierane pieniądze wydajemy w sklepie – czy to na zakup nowych kawałków, odjechanych strojów dla naszych postaci, nowe modele gitar, ukryte postacie (Slash included!) czy kilka ukrytych filmików. Osobiście poza tymi ostatnimi i nowymi nutkami do zagrania nie widzę nic ciekawego, tudzież wartego masterowania takiego „Raining Blood” Slayer’a. Ale zawsze znajdą się tacy, których satysfakcjonuje widok postaci grającej na gitarze w kształcie… nodze striptizerki (?!).

Summa summarum, to tyle atrakcji w Guitar Hero 3: Legends of Rock. Wbrew pozorom to wystarcza – jest to typowa party-game, więc chyba nikt nie oczekuje epickiej fabuły czy równie porywających pojedynków – choć walka, a następne „płodzenie” gitarowych riff’ów w duecie z Slashem to nie lada przeżycie, a i przy krotkich kreskówkowych przerywnikach opowiadających jak z garażu nasz zespół trafia „na salony” się uśmiechnąłem.

Ale główna idea, choć dla niektórych wręcz prostacka, sprawdza się na tyle doskonale że doprawdy więcej do szczęścia nie trzeba – co jakiś czas twórcy raczą nas nowymi dodatkami do pobrania (w formie nowych utworów of course, nie tak dawno pojawił się PEŁNY, najnowszy album „Death Magnetic” Metaliici, który jak na ironię jest w lepszej jakości niż wersja audio na CD) jest możliwośc gry on-line (zarówno w co-opie, battle czy walka o uzyskanie wyższej liczby punktów), są statsy… czyli wszystko to, co sprawdza się od niepamiętnych czasów w dziedzinie elektronicznej rozrywki. A Activision z miesiąca na miesiąc liczy kolejny milion.

Warto także napisać parę słów o tym, jak sami zainteresowani, czyli twórcy dostępnych utworów zapatrują się na ideę gry. Wielu artystów miało do tego ambiwaletny stosunek, tłumacząc to obawą o rzucenie przez młodych ludzi prawdziwych instrumentów w kąt na rzecz łatwej i przyjemnej rozgrywki (notabene najnowszy Guitar Hero, paradoksalnie oferujący również perksuję i mikrofon posiada możliwość tworzenia własnych kawałków w rozbudowanym edytorze).Z drugiej strony dziesiątki licencji, przeniesienie do gry żywych legend (jak chociażby wspomniany Slash) czy umowy wykonawcami na wydanie odrębnej części poświęconej w pełni jednemu zespołowi (parę miesięcy temu Guitar Hero: Aerosmith, przyszłoroczny Guitar Hero: Metallica) świadczą, że sporo muzyków i twórców sprzętu muzycznego zapatruje się na to pozytywnie. Wszak, to zawsze dodatkowa, niemała reklama.

W czym tkwi więc fenomen GH? Jedno pytanie, a tyle odpowiedzi. „A bo społeczeństwo graczy casualowe”, „A bo hype robi swoje”, „A bo Kowalski też ma”, „A bo gra na prawdziwej gitarze to za dużo zachodu, pieniędzy i czasu”, „A bo to, tamto, sramto, owamto…”. Bullshit. Nikt nie kupuje tutaj kota w worku, choć trzeba się liczyć z tym że jednemu tego typu gra będzie starczyć na dłużej, a innego z kolei będzie w stanie zaspokoić (bez podtekstów) już po krótkiej sesji. Bezapelacyjny jest jednak sukces tej gry i nie mi się tu rozwodzić (a przynajmniej nie w tym tekście) czy jest to dowód na „prostactwo” społeczeństwa, malejącą wymagalność itp. Faktem jest, że wiele osób czerpie z tej gry (którą nomen omen pełnoprawnie można tak nazywać) czysty fun. A większość przeciwników/krytyków w zaciszach domowych pewnie po cichu zazdrości imponujących możliwości kolegom, ba! Łamie palce jak chociażby Randy Marsh z South Park w odcinku Guitar Queer-o ;).

Century Child

Jedna uwaga do wpisu “Uwielbiam gry muzyczne… – recenzja Guitar Hero 3: Legends of Rock

  1. Może nie recenzja ale mała rozmówka o GH. Spoko się czyta jednak o samej grze czy też tej konkretnej odsłonie troszkę mniej info. Ciekawostka: „…sporo muzyków i twórców sprzętu muzycznego zapatruje się na to pozytywnie…” co zaskakujące CEO Activision twierdzi że Aerosmith zarobili przez GH więcej niż dawniej przez wydanie którejś z swoich płyt, kasa za licencję sprzedaną activision + 40%wzrost sprzedarzy ich płyt – po tylu latach, to na prawdę mocna kasa! Nic dziwnego że wielu artystów chce tutaj dorwać łatwą kasę, choć prawdopodobnie powody w stylu że GH ich dobrze bawi pewnie też są mocno znaczące 🙂

    Na koniec zachęcam do przeczytania ocenienia mojej recki tej gry, którą nie dawno temu napisałem. Chętnie bym poznał zdanie peace granada na temat tych wypocin moich… Nie jest to co prawda najlepsze co napisałem, no ale jest jakie jest. Jest umieszczona na moim blogu (nie mającym broń boże zamiaru z wami konkurować :-)).

Dodaj komentarz