Solidny Wąż – Legenda z PSXa

Przełom – mocne słowo a często nadużywane. Szczególnie gdy mówi się o grach, zwłaszcza tych legendarnych. Trafić do ich grona można na dwa sposoby: wykorzystując znane już rozwiązania we wręcz rewelacyjny, nowy sposób lub też najzwyczajniej samemu je wprowadzić (wtedy występuje nasz ukochany ‘przełom’). Tworząc Metal Gear Solid, Kojima korzystał z obu, przetwarzając patenty które sam stosował już od lat w jego poprzednikach, na nową jakość gameplayu oraz wybijając się w branży nowym podejściem do ujęcia przerywników filmowych. To człowiek, który zawsze chciał być reżyserem czemu widocznie daje upust w swej wiekopomnej (można już tak o niej napisać) grze. A sukces MGSa musiał zwrócić uwagę reszty twórców, że robienie ambitnych fabularnie pozycji, dla starszego odbiorcy, się opłaca. Dziękujemy panu panie Kojima, nie tylko za to…

Metal Gear Solid pokazał jak zrobić skradankę z klasą i dobrą fabułą. Klimat political ficiton przyciągnął większe rzesze ludzi niż feudalna Japonia (Tenchu), czy nietypowe połączenie steam-punku oraz przełomu średniowiecza i renesansu (Thief). Snake stał się symbolem gatunku, a wielu niesłusznie okrzyknęło Metal Gear Solid pierwszą skradanką. Tą był jego dziadek – pierwszy Metal Gear. Jednak któż w naszym kraju mógł znać pierwsze misje Snake’a? MGS bez wątpienia pokazał graczom nowość, nowość jakiej pragnęli. Tym razem zamiast zabijać – unikaliśmy, zamiast walczyć – pozostawaliśmy w cieniu. Pukanie w ściany, radar, czołganie się i manewrowanie wrogami było naszym sprzymierzeńcem, zaś hałas, zniszczenie i wymiany ognia wpływały niekorzystnie i kłóciły się z przesłaniem gry

Sama gra kontynuowała wątki z Metal Gear 1 i 2, ignorując oczywiście niesłusznie szmaconego Snake’s Revenge (NES). Oprócz wersji na Psone, po czasie pojawiła się konwersja na PC, jednak przeszła bez echa. Nie była co prawda jakości wersji konsolowej, jednak blacharze na własne życzenie przepuścili kawałek świetnej gry. Cóż, widocznie brak tur, paladynów i elementów RTSa zniechęcił właścicieli klona, co nie dziwne – w końcu Thief, Planescape czy System Shock sprzedawały się równie słabo. Ambitne gry nie mają miejsca na tej platformie. Lata później GameCube dostał remake tej pozycji, jednak to (podobnie jak MGS:GB na GBC) już inna historia – warto wspomnieć, że gra była na tyle różna od oryginału, że warto ją skończyć znając go nawet na pamięć.

Metal Gear Solid to tytuł przed którym trudno uciec i to nie tylko dlatego, że obecnie święci tryumfy jego najnowsza, czwarta, część ale także z powodu skupienia wokół siebie ogromnej społeczności fanów. Scenariusz oraz realia zbudowane przez Kojime (już nie rozdrabniajmy się, to on spija całą śmietankę więc piszmy o nim) okazały się czymś wstrząsającym dla milionów graczy. Do dziś mimo archaicznego już gameplayu pierwsza część serii odpalają fani na całym świecie, tylko po to by ją ponownie ‘przeżyć’. Osoby nie zaznajomione w temacie spychane są od razu na margines jeżeli o chodzi o doświadczenie growe, tak się już utarło bowiem, że to pozycja bezwzględnie obowiązkowa. Taka w której przeżywa się wszystkie wydarzenia na równi z Solid Snakiem. Czy naprawdę taka jest? Długo by roztrząsać. Ekipa z Konami zbudowała niesamowity klimat, scenariusz oraz rozwiązania rozgrywki, jednak nie pozwoliła nam zapomnieć, że to gra, paroma archaizmami – np. przerywanie dialogów komendami („wciśnij X, aby (…) Snake”) skutecznie wybijało z rytmu.

Sceny zawarte w Metal Gear Solid niszczą do dziś. Przejście korytarzem pełnym zaszlachtowanych ludzi przed pojedynkiem z Grey Foxem, zwroty fabularne, walka z odrzutowcem bojowym, pojedynek snajperski, ucieczka przed Liquidem… mocnych punktów ciężko pierwszemu MGSowi odmówić. Za to już sam stosunek grania do słuchania rozmów przez codec/oglądania scenek był wyraźnie zaburzony. Jednak na pewno MGS wybija się ponad swoją czwartą część poziomem dialogów. Tutaj postać mówi coś raz i dobrze. Tam każde zdanie musi zostać powiedziane co najmniej trzy razy różnymi słowami (za to w części drugiej wszystko co można powiedzieć w parę sekund zajmuje długie minuty wymiany uwag, część trzecia dopiero przywróciła równowagę tym elementom) . Pierwszy Metal Gear Solid to również doskonała spuścizna po NESowych częściach. Kojima w doskonały sposób wykorzystał znane motywy z 8-bitowych poprzedników, momentami kopiując dane sceny w nową grę.

Gameplay opierał się na prostych rozwiązaniach, kamera pokazywała akcję nad postacią dając niewielkie pole widzenia. Snake w czasie rozgrywki dostawał masę nowoczesnego sprzętu, jednak nie zabrakło klasycznych metod starożytnych ninja – jak chowania się w kartonie czy pukanie w ściany 😉 Mimo skupienia gry na fabule, grywalność broniła się sama. Chyba wszyscy fani jedynki znają kogoś, przechodzącego tę grę bez znajomości angielskiego, dla samego funu. Gra Kojimy wpłynęła w ogromny sposób na całą branżę inspirując i wytyczając kierunek wielu pozycją a nawet dzieląc fanów gatunku na zazwyczaj wrogie sobie obozy – ówcześnie obóz fanów Tenchu i MGSa, dziś miejsce ninjasów zajął Splinter Cell.

Oprócz głównego scenariusza dostaliśmy też wirtualne misje – bardzo różnorodne i całkowicie nastawione na gameplay. Konami zauważyło, że graczom brakuje MGSa i z czasem wydało dodatek zawierający dziesiątki nowych wirtualnych misji – w tym kilka w których sterowaliśmy samym Grey Foxem. Zarówno główny scenariusz jak i wirtualne misje Metal Gear Solida oferowały ogromną różnorodność – skradanie się, obrona danych punktów, sterowanie pociskami Nikity, ciche zabójstwa, walki z olbrzymami, misje detektywistyczne, pojedynki snajperskie, symulowanie trupa, pojedynki wręcz, szaleńcze ucieczki jeepem… Było różnorodnie.

Wykonanie graficzne MGSa nawet dziś wypada solidnie. Oczywistym jest, że tekstury jakie oferuje pierwsze PlayStation nie mogą nikogo porazić jednak styl w jakim zaprojektowano grę, jej kolorystyka oraz przede wszystkim – kamera umieszczona nad głową postaci pozwalają do teraz cieszyć się nią bez większych zgrzytów. Wszelakie ujęcia podczas cut-scenek ciągle prezentują się ładnie. Właściwie wystarczyłoby dodać mimikę twarzy, parę szczegółów i ładnie powygładzać tekstury by dziś oprawa też by była atrakcyjna.
Ale to dziś – w roku 1998 była to na pewno techniczna czołówka. Nowatorska wręcz reżyseria, wyjątkowy zestaw ruchów, niecodzienni bossowie oraz oczywiście Metal Gear Rex. Oglądanie tej gry w akcji tuż po premierze musiało wywierać spore wrażenie, nawet pomimo braku krzykliwych, mocnych barw (taki np. efekt ‘bloom’ dziś powszechnie stosowany, wtedy brudził majtki). Koncept uzupełniały oryginalne, stylowe szkice wprowadzające do misji przy ładowaniu stanu gry.

Jeszcze zanim ujrzymy łódź podwodną z której ruszymy na misję w Shadow Moses, tuż po odpaleniu płytki wita nas ‘muzyczne intro’. Niby jest to kawałek muzyczki, towarzyszący pojawieniu się loga Konami, takie małe ‘tu-tu-tu’ etc. jednak wrażenie wywiera ogromne. Cały MGS potem potwierdza, że ma nie tylko mocne wejście ale i wyjście oraz drogę do niego. Zarówno kompozycje pana Kazuki Muraoka’i jak i głosy podkładane przez aktorów nie bez powodu są powszechnie wychwalane.

Klimat strasznie by ucierpiał bez tych kompozycji, czasem potrafią trącić oldskulowym brzmieniem, jednak ciągle spisują się na medal. Glosy podkładane postaciom to bezdyskusyjna czołówka (także biorąc pod uwagę dubbing kinowy wielkich amerykańskich hitów) – zagrane zostały po mistrzowsku. Trudno sobie wyobrazić inną obsadę przy tej grze, dzięki takiej postawie ludzi za nie odpowiedzialnych nawet zwykłe rozmowy przez komunikator głosowy, będące nie oszukujmy się – obrazkami dwóch twarzy na czarnym tle – ożywają zyskując na dynamice i ładunku emocjonalnym. Czy to komandos, czy doświadczona pani sniper, wojenny żółtodziób, odwieczny wróg czy stary przyjaciel, każdy sprawia wrażenie żywej istoty a nie żadnego zlepku pikseli. Śmiemy nawet twierdzić, że to właśnie dzięki tym ludziom, udzielającym na potrzeby gry swych strun głosowych MGS cieszy się tak kultowym statusem i mianem gry dojrzałej, nie dla każdego. Gry, która pokazała jak budzić emocje, oraz pokazała jak ważnym czynnikiem w prowadzeniu doskonałej historii jest odpowiednio dobrany voice acting.

Metal Gear Solid to bez wątpienia jedna z najważniejszych gier w dorobku Psone. Stoi dumnie obok Final Fantasy VII, Tekkena 3, Gran Turismo, czy serii Crash Bandicoot. Pomimo upływu czasu jest wciąż doskonałą przygodą. Przygodą , którą warto poznać bez względu na platformę, wiek, czy preferencje gatunkowe. Warto odpalić – czy to ponownie, czy po raz pierwszy – aby ujrzeć jak hartowała się stal 🙂

cookiecrusher&cascad

15 uwag do wpisu “Solidny Wąż – Legenda z PSXa

  1. I tak najlepszy jest Ryu Hayabusa. Prawdziwy twardziel w piżdżamie który bez mrugnięcia okiem odciął by ci ręce 😉
    Co do mgs’a to przyznam się ,że nigdy nie miałem styczności z tą serią i raczej mieć nie będę a szkoda :(.

  2. Dr. Agon – Fisher to postać wywodząca się z konsoli, ja bym rzekł, że pecetowcy mają Garretta właśnie. Inna sprawa, że wielu pecetowców go w ogóle nie zna 😦 ….

  3. Ech, nie ma co – żeby zagrać we wszystkie doskonałe gry… ba! Nawet wszystkie doskonałe skradanki, potrzeba niezliczonych funduszy, by zaopatrzyć się we wszystkie możliwe platformy… Co do Metal Gear Solid… Ja wciąż mam nadzieję, że czwarta część wyląduje na PC… 😦 Jest „u nas” niby dwójka, ale nie wiem czy warto zaczynać przygodę z t serią od tej dość kontrowersyjnej odsłony…

  4. Na PC jest też jedynka (sam mam na półeczce tą wersje o_O) czyli masz od czego zaczynać, potem dwójka (daje radę mimo wszystko) i… najlepiej zakup PS2 dla MGS3 😉

    Na czwórkę na blache bym nie czekał, już szybciej na 360 wyjdzie

  5. O ile w ogóle zostanie skonwertowana – IMO szanse na port (na jakąkolwiek platformę) są mało realne – wątpię, żeby Sony po tylu nieudanych zagraniach w obecnej generacji konsol pozwoliło sobie na wypuszczenia Wensza z klatki.

  6. Piękna gra nie ma co – ale byłaby jeszcze piękniejsza, gdyby sejw mi się nie rozwalił po pięciu godzinach napinania nonstop ;(

Dodaj komentarz